Raz
na jakiś czas nie mogę już wytrzymać – po prostu wiem, że jak jeszcze jedną
minutę spędzę w tej cholernej zagrodzie to się rozpadnę na kawałki – i wtedy
się wymykam… No w końcu jestem Wolnowybiegowa, to zobowiązuje! Biegam,
podskakuję, gdaczę sobie głośno i o niczym, i co najważniejsze – oddalam się…
Idę szukać siebie.
Przeważnie
mi się nie udaję, bo zapominam, po co poszłam, gubię się w gąszczu traw i myśli,
aż wreszcie dopada mnie poczucie winy dotkliwe, że zostawiłam tam wszystkich,
że jajka, że gdakanie, że inne kury i że oni sobie beze mnie nie poradzą. No i
wracam ze spuszczoną głową.
Przynajmniej
upewniłam się po raz kolejny, że jest coś poza tym. Zasmakowałam i już się nie
dam oszukać. Ot, przekleństwo…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz